Gotowanie w idealnych warunkach własnej kuchni nie stanowi aż takiego wyzwania, jak przyrządzenie miękkiego mięsa bez posiadania piekarnika w wynajętym mieszkanku na Kanarach😦.
Wzięłam więc duży garnek ze szczelną pokrywką, lokalną koźlęcinę, kanaryjskie przyprawy, cebulę, ziemniaki i trochę ułańskiej fantazji po dziadkach😉…..
Przepis (dla 3 lub 2 głodnych po surfingu osób 😉):
– około 1 kg koźlęciny (dobrze jak jest to kawałek z tłuszczykiem i kostką)
– 2 łyżki lokalnej przyprawy ma bazie papryki Abado Canario (możecie zastąpić sproszkowanymi – słodką papryką, kuminem rzymskim, oregano i tymiankiem)
– 1 łyżeczka Mojo Canario Picon (można zastąpić sproszkowaną ostrą papryką)
– 1 łyżeczka Mojo de Cilantro (można zastąpić sproszkowaną pietruszką i kolendrą)
– 1 łyżeczka soli
– 1/2 płaskiej łyżeczki pieprzu
– 5 daktyli bez pestek
– około 100 -150 ml oliwy z oliwek
– około 2 łyżek masła
– 1 duża cebula
– 10 ziemniaków
Umyłam mięso, w garnku na dnie położyłam mięso, następnie natarłam je przyprawami, dodałam pokrojone daktyle, zalałam całość oliwą. Mięso przykryłam pokrywką i umieściłam na conajmniej 12 godzin w lodówce.
Następnie do garnka wlałam wody, tak aby przykryła około 3 cm dno garnka i dodałam jeszcze nieco oliwy, a na mięsie położyłam masło i szczelnie całość zakryłam. Dusiłam mięso około 3-4 godzin na średnim ogniu. Po około 2 godzinach dodałam pokrojoną cebulę i obok mięsa ułożyłam obrane i pokrojone ziemniaki.
Dusiłam całość do miękkości, od czasu do czasu polegając nieco wodą i oliwą.
Moje małe głodomory zjadły wszystko ze smakiem, jak tylko wróciły ze szkółki surfowej😊.